W ostatnich tygodniach można zaobserwować w wiadomościach sportowych duże zainteresowanie astmą, a to za sprawą kolejnej afery dopingowej z udziałem czołowych zawodników norweskich biegów narciarskich. Wielokrotnie gryzłam się w przysłowiowy język, żeby nie komentować nadmierne tego tematu, choć wypowiedzi niektórych sportowców, przynoszą astmatykom więcej szkody niż pożytku. Po przeczytaniu jednak informacji, że dzieciaki chorujące na astmę, uprawiające czynnie sport, odmawiają przyjmowania leków, żeby nie zostać posądzonym o oszustwo, nie może zabraknąć mojego głosu w tej dyskusji.
Prowadzę akcję „Marszem z kijami po Oddech” od 2012 roku. W tym czasie, po roku treningów i startów w zawodach NW, zdiagnozowano u mnie astmę alergiczną. Nie przestałam uprawiać sportu, stratuję w zawodach NW, a najważniejsza jest dla mnie nie możliwość rywalizacji z samą sobą, tylko codzienność, czyli dbanie o siebie poprzez sport, żeby być o krok przed chorobą. W bieżącym roku podjęłam się wyzwania, które nadal jest w sferze marzeń – w marcu 2017 r. wystartuję w narciarskim Biegu Piastów na dystansie 9 km. To znaczy, że chcę pobiec na nartach, tak pobiec, jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmi w tym momencie, nawet dla mnie. Mam szczerą nadzieję, że dobiegnę do mety. Nie myślę wcale o nagrodach, wynikach, blichtrze, prestiżu nagród, tylko o dotarciu do mety bez kontuzji z uśmiechem na ustach tj. w moim przypadku skurczu oskrzeli uniemożliwiającym oddychanie, który może mi się przydarzyć w każdej chwili.
Afery dopingowe rzucają ogromny cień na ludzi, którzy mimo choroby walczą o swoje marzenia, nawet takie małe, jak zwykłe rekreacyjne uprawianie sportu. Dla niektórych osób, chorych na astmę, przejście dystansu 5 km marszem to jak mistrzostwo świata, bo taka jest codzienność osób chorych. Dlatego zdziwiło mnie ogromnie, że od początku mojej akcji ludzie, których spotykam na swojej drodze potrafili i potrafią nadal prosto w oczy mnie zapytać „czy oszukuję tak samo jak Norweżki na nartach”. Po tych kilku latach się uodporniłam i robię swoje, bo nie mam sobie nic do zarzucenia. Moje leczenie jest ustalone z lekarzem, który zna normy WADA w zakresie stosowania leków przeciwzapalnych i rozszerzających oskrzela i do tych norm jest dostosowane.
Niemniej jednak istnieje w społeczeństwie problem braku zrozumienia tematu stosowania leków przez osoby chore na astmę. Dlatego postanowiłam opisać na własnym przykładzie zmiany jakie się dokonały w moich osiągnięciach wraz z podaniem konkretnych dawek leków, których używam, zgodnie z zaleceniami lekarza. Z przyczyn oczywistych nie jest to jakieś udokumentowane badanie naukowe, ale na potrzeby niniejszego felietonu podanie takich danych powinno być wystarczające. W czasie kiedy nie brałam leków na astmę mój czas na zawodach Nordic Walking wahał się od 7.35 min/km do 8.30 min/km. Wszystkie swoje najlepsze wynik osiągnęłam przed wrześniem roku 2013, kiedy to nastąpiło gwałtowne pogorszenie mojego stanu zdrowia i zdiagnozowano u mnie astmę. Do wyników z tamtego okresu nigdy nie wróciłam. Po zastosowaniu leczenia mogłam wrócić do sportu, ale aż do 2015 roku nie byłam w stanie kontrolować choroby, mimo tego, że bardzo ciężko trenowałam, mimo stosowanego leczenia nie byłam w stanie wrócić do wyników poniżej 9 min/km. Dopiero w 2015 roku udało mi się ustabilizować na tyle, że mogłam pod kontrolą lekarza zmniejszyć dawki stosowanych leków. Do dnia dzisiejszego jestem na tych zmniejszonych dawkach, ale moje wyniki się także pogorszyły. Czasem mi się udaje przejść dystans tempem 9 min/km, ale to rzadkość. Poza tym są efekty niepożądane po takich treningach, kiedy wysiłek jest zbyt duży. Dochodzi bowiem do skurczu oskrzeli. Konsekwencją tego są nieodwracalne zmiany w obrębie drzewa oskrzelowego, które długofalowo mogą przyczynić się do całkowitego wykluczenia mnie ze sportu.
Teraz o lekach, bo przecież o te leki jest cała afera, a młodzi ludzie wahają się czy je brać, żeby nikt im nie zarzucił, że stosują doping. Zagrajmy zatem w otwarte karty. Na liście WADA jako środek niedozwolony znajduje się formoterol w dawkach większych niż dawki terapeutyczne tj. dawka dobowa powyżej 54 mikrogramów substancji (lista z 2015 roku). Od września 2013 roku do września 2015 roku na polecenie lekarza stosowałam dwa razy po dwie dawki tego leku, tj. rano i wieczorem, co oznacza, że łącznie przyjmowałam 24 mikrogramy formoterolu na dobę w dawkach podzielonych. Stosowałam też jedna dawkę leku (6 mikrogramów) przed treningami na świeżym powietrzu. Dozwolonych jest dziewięć dawek w ciągu doby w celach terapeutycznych, tj. nie 9 dawek przed startem. Jeżeli byłam przed startem, to brałam jedną dawkę, tak jak przed treningiem To daje razem 5 dawek, które brałam w ciągu doby. Od września 2015 roku biorę jedną dawkę leku rano, jedną wieczorem i jedną przed treningiem na świeżym powietrzu. Co daje łącznie 3 dawki w ciągu doby, jeżeli jest to dzień w którym mam trening (łącznie 18 mikrogramów). Oczywiście, jak mam skurcz oskrzeli, to według rozpiski od lekarza biorę więcej, ale po skurczu oskrzeli około tygodnia nie mogę trenować. Dlaczego zatem chcąc czynnie uprawiać sport nie biorę więcej, skoro bez obawy o testy antydopingowe (gdyby mi się kiedykolwiek przydarzyło je przeżyć) mogę brać aż 9 dawek leku na dobę? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. Każdy lek ma działania uboczne. A dla mnie ważniejsze jest to, żeby móc jak najdłużej cieszyć się sportem, sztucznie nie zmuszając oskrzeli do wzmożonego wysiłku. Mogę brać (nadal w zakresie określonym przez WADA) wyższe dawki leków, tylko to nie gwarantuje podwyższenia moich wyników sportowych, ale na pewno wpływa niekorzystnie na cały mój organizm.
Życie jest sztuką wyboru. Ja wybrałam razem z lekarzem wariant optymalny dla swojego organizmu. Dopóki nie będę miała przyznanego orzeczenia o niepełnosprawności (mam nadzieję, że jak najdłużej), nadal będę raz na jakiś pojawiać się na zawodach dla osób zdrowych i z uśmiechem na ustach próbować zmieścić się w limicie czasowym. I jeżeli będę musiała za metą wyjąć inhalator i wziąć leki, to trudno, najwyżej ktoś na mnie spojrzy krzywo. Ja wiem, że wygrywam siebie, nawet jako ostatnia i wiem, że robię to uczciwie.
Nie mogę przeboleć jednak tego cienia, którzy rzucili nieuczciwi ludzie na wszystkich uczciwych, chorych zawodników, czy to amatorów, czy to zawodowców. Bo teraz wrzuca się wszystkich do jednego worka, bo tak jest łatwiej. I dlatego trzeba o tym pisać i mówić, żeby edukować, tych co nie wiedzą. Żeby dzieci z astmą, mogły uprawiać sport bez łatki dopingowiczów, oszustów. Jestem tylko amatorką, która aspiruje zaledwie do ukończenia zawodów narciarskich, ale mój głos w tej dyskusji jest ważny. Wypowiadam się w imieniu tych osób, które biorą leki na astmę, żeby żyć pełniej, cieszyć się z aktywności fizycznej, spotykać się z innymi pasjonatami sportu.
Drogi Czytelniku, jeżeli zatem spotkasz kiedykolwiek taką osobę jak ja, która na mecie zawodów sportowych, może potrzebować inhalatora, bo będzie miała problemy z mówieniem i oddychaniem, to zamiast kąśliwej uwagi, czy złośliwego komentarza, zapytaj czy możesz w czymś pomóc, nawet uśmiechem, poklepaniem po ramieniu, czy zrobieniem sobie wspólnej fotki. Walczę nie z Tobą, tylko ze sobą, żeby bez kontuzji, na pełnym oddechu ukończyć kolejny szczęśliwy etap w swoim życiu.
Justyna Mroczek-Żal/Zofia Holszańska
Prezes Fundacji/autorka akcji „Marszem z kijami po Oddech”
Zdjęcie poglądowe: z Synem, moje pierwsze kroki w świecie biegach narciarskich – Białka Tatrzańska styczeń 2016 r